We are in a process…, Bukit Lawang, Indonezja

Indonezyjczycy nie przestają mnie zaskakiwać swoją wyobraźnią w unikaniu powiedzenia czegoś wprost.

Z najbardziej uroczym sposobem spotkałam się w hotelu On The Rocks na Sumatrze.

To jest tylko zajawka tego, dlaczego ludzie przyjeżdżają do Bukit Lawang. Jako, że to jest moje najukochańsze miejsce w Indonezji – przywiozłam stamtąd wiele historii…

Wszyscy pracownicy, którzy są bardziej opiekunami dżungli i przewodnikami turystów niż pracownikami, są wręcz obsesyjnie nastawieni na twoje szczęście. Priorytetem dla nich jest to żebyś ze wszystkiego był zadowolony i żebyś wiedział, że oni są tam po to, żebyś ty miał najlepszy czas w swoim życiu.

Ich troska o to żebyś był zadowolony jest tym bardziej urocza, że mają naprawdę wiele bardziej namacalnych powodów do zamartwiania się, jeżeli chodzi o funkcjonowanie hotelu – na przykład nigdy nie wiedzą:

Kiedy pojawi się znowu  woda w prysznicu – bo bardziej są w stanie przewidzieć kiedy będzie deszcz, niż kiedy przyjedzie dostawa wody.

Kiedy przewodnik wróci z trekkingu – może za dzień, a może jego turyści postanowią sobie przedłużyć trekking o 2 dni.

Kiedy się zwolni pokój – bo każdy codziennie rano przedłuża swój pobyt. Ja to rozumiem, bo sama prawie nie odwołałam dalszej podróży i rozważałam sprzedaż własnego mieszkania przez Internet żeby już tam zostać na wieki wieków.

Natura jest tam niesamowita!  Ale zapewniam – ludzie są tak samo zadziwiający jak żyjące na wolności orangutany.

Powód dla którego o tym piszę jest taki:

Oni chcą żeby turyści byli szczęśliwi.

Żyją w środowisku nieprzewidywalnym i nie dającym możliwości zaplanowania niczego.

Jednocześnie, na Sumatrze (według ich własnych danychJ) około 70% wszystkich turystów to Niemcy i Holendrzy – czyli  narody, które źle reagują na „nie wiem”, „kiedyś”, „niedługo”, „zobaczymy”.

Jak mówił Darwin, przetrwają ci, co się najlepiej dostosują.

Więc oni się dostosowali do spososbu myślenia swoich gości. Nie mogą zmienić swojej rzeczywistości, ale mogą zmienić sposób jej opisywnia, dzięki czemu wszyscy są szczęśliwsi.

Wiedzą, że turyści denerwują się na brak konkretów, stosując więc sformułowanie, które jest brakiem konkretu w czasie teraźniejszym ciągłym – a więc daje złudzenie ponownego konkretu:

 

Is my room ready?

We are in a process.

 

I am not speaking English well – I am still in a process.

 

When you will know if tomorrow we will go for trecking?

I am in a process – don’t worry.

 

Do you know some polish songs? (oni codziennie wieczorem śpiewają)

We are in a process.

 

W czasie kiedy coś jest in a process jest mnóstwo rzeczy do robienia…

…Wypicie fanatycznie gorzkiej herbaty  jungle tea, która podobno jest tak zdrowa, jak niesmaczna

…Podziwianie natury leżąc na uśmiechnietym hamaku

…Czy robienie zdjęć skaczącym obok ciebie małpom

Uważam, że to bardzo etnograficzne podejście do klienta – nie mogą zmienić swojej natury, a nie chcą pouczać turystów – więc zaakceptowali swoją sytuację i potrzeby turystów i stworzyli skuteczne i urocze rozwiązanie.

Tak urocze, że mam wrażenie, że tylko potwór lub człowiek zupełnie bez poczucia humoru mógłby na nich się zdenerwować.

Kiedy coś jest in a process, a ty na to czekasz, to zazwyczaj masz zapewnionych kilka atrakcji by je umilić – np. śpiewanie w ciągu dnia i wieczorem, bo wszyscy tu… kochają słuchać i śpiewać. A jako że bardzo im zależy żeby wszystkim było miło, w każdej przerwie uczą się słów. Także często kompletnie nie znając języka -np. śpiewali po hiszpańsku zupełnie nie rozumiejąc co to znaczy.

Spokoj i harmonia tego miejsca już na dzień dobry działa uspokajająco… Dlatego nawet taki control freak jak ja odpuszcza. Niezwykłość  tego miejsca polega na tym, że coś się w tobie trwale zmienia – czujesz jak magia tego miejsca wnika do twojego DNA.

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii definicje, humor, język, komunikacja, różnice kulturowe, semantyka, troska, wieloznaczność. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz